uczucie stracić wszystko, nawet nie rozumiejąc dlaczego?
250 - Ty nie jesteś prawdziwym człowiekiem - rzucił rozmownie Quincy, przesuwając się trochę w lewo. - Jesteś szkieletem, który nie potrafi czuć ani współczuć. Całe swoje życie spędziłeś na udawaniu istoty ludzkiej, przeistaczając się w innych ludzi, ponieważ inaczej nie umiałeś funkcjonować. Ale ty nie wiesz, kim być. Największą sprawiedliwością w życiu jest to, że twoje córki już więcej nie muszą cię oglądać. Andrews poderwał pistolet i wycelował w głowę Quincy'ego. - Pierdol się! - wrzasnął tak, że Kimberly aż się skuliła. - Zabiję cię! Odstrzelę ci łeb! - Nie możesz - powiedział Quincy niezwykle spokojnym głosem. Popatrzył na swoją córkę, pragnąć, żeby pozostała silna, żeby nic jej się nie stało. Ufaj mi. Ufaj mi. Ufaj mi. - Mogę! - Nie możesz. Beze mnie twoje życie nie ma żadnego celu. Kiedy ja zniknę, kim ty będziesz, Andrews? Co będziesz robił? O czym będziesz marzył po nocach? Nienawidzisz mnie, ale bardziej mnie potrzebujesz. Beze mnie ta gra się skończy. Andrews poczerwieniał na twarzy. Rozglądał się na boki. Wzbierała w nim wściekłość. Lada chwila mógł nastąpić wybuch. Racjonalne działanie mogło się przekształcić w jakąś szaloną reakcję. I tego potrzebował Quincy. Żeby Andrews ostatecznie przestał nad sobą panować. Żeby uwolnił się wreszcie potwór, który jest w nim zamknięty. Andrews położył palec na cynglu. Quincy patrzył na Kimberly. Usiłował powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha. Usiłował też przeprosić ją za to, co za chwilę będzie musiała zobaczyć. Rainie. Kimberly. Rainie. Niech Bóg da siłę im obu. Kątem oka spostrzegł kolejny ruch. - Kimberly - mruknął Quincy. - Pieprzyć balet. W tym momencie osunęła się ciężko w rękach napastnika. Andrews zawył ze zdziwienia i pociągnął za spust, ale z powodu nagłego ruchu stracił równowagę. Kula utkwiła nisko w gipsowej ścianie. Quincy skoczył w lewo. Podniósł pistolet, ale Andrews i Kimberly byli zbyt mocno spleceni, żeby ryzykować strzał. Nie mógł strzelić! - Kimberly! - krzyknął, nie wiedząc dlaczego. - Tato! - Hej, Andrews! - zawołała Rainie. - Spójrz tutaj! Andrews odwrócił się gwałtownie. Kimberly wyrwała się i rzuciła się na podłogę w chwili, kiedy Rainie odbezpieczyła swojego glocka. - Nie! - Zawył Andrews. Wycelował w nią... Tymczasem Quincy wycelował bardzo spokojnie i strzelił mu w pierś. Andrews upadł na podłogę. Więcej się nie poruszył. 251 - To już koniec? - spytała Kimberly, kiedy po wystrzale nastała cisza. Usiłowała podnieść się z podłogi. Lewa ręka nie była w stanie udźwignąć jej ciężaru. Krew i jakaś szara materia spływały po jej długich włosach. Quincy podszedł do córki i wziął ją w ramiona. Czuł, jak drży na całym ciele. Przytulił ją do piersi, tak delikatnie jak w czasach, kiedy była jeszcze niemowlęciem. Boże! Była dla niego kimś niezwykle cennym. Uratował ją, ale jednocześnie ją skrzywdził. Wiedział, że minie jeszcze wiele lat, zanim w końcu znikną dzielące ich różnice. Mógł tylko próbować. Izolacja nie oznacza ochrony. Ostatecznie żadna odległość nie stanowi o bezpieczeństwie człowieka. Skierował wzrok na Rainie, która pochylała się nad Andrewsem. - Nie żyje - powiedziała cicho.